środa, 30 października 2013

SOR

Pierwszą medyczną pracę dostałam 'przypadkowo'.
Po prostu byłam sobie sobą i to się komuś spodobało. Taka sytuacja...
Nie zdążyłam jeszcze odebrać prawa wykonywaniu zawodu, a już miała pracę w Prywatnym Gabinecie Chirurgicznym. Już wtedy wiedziałam, że potworne zjawisko jakim są 'rozmowy kwalifikacyjne' doprowadzi mnie kiedyś do ciężkich zaburzeń w pracy serca.

Kilka miesięcy po tym zafundowałam sobie owe zaburzenia rytmu i poszłam na pierwszą w życiu medyczną rozmowę kwalifikacyjną.

Ja: Dzień Dobry, chciałabym pracować na SORze albo chirurgii.
- A Interna? Nefrologia? Okulistyka? Instrumentariuszka na bloku chociaż?
Ja: Nie?
- Och ach, takie CV pyszne... no dobra, mam pracę na nowo otwieranej chirurgii naczyniowej od 1 grudnia. Może być?
Ja: Ale jak wcześniej będzie miejsce na SORze to moje? Deal?
- Deal.
 Jak deal to deal. Wczoraj dostałam telefon, że jak dalej jestem taka nienormalna to jest moje miejsce na SORze. Więc oto nadchodzę.





Tata zapytał, czy teraz będę jak George Clooney na 'Ostrym Dyżurze'.
Postaram się!


sobota, 19 października 2013

Za rok.

Cześć.
Na maturze zabrakło mi 5% żeby dostać się na medycynę.
Popracowałam na Izbie Przyjęć.
Rozpoczęłam magisterkę z pielęgniarstwa.
1 grudnia zaczynam pracę na nowo otwartej chirurgii naczyniowej.
Znalazłam korepetytora z chemii.

Nadal jestem ruda,  ledwie 5 dych w butach i ubóstwiam chirurgie.
W sumie to nic się nie zmieniło.
Tylko... tylko...'lekarzem to zostanę za rok'.



piątek, 29 marca 2013

Oszukać przeznaczenie.

Byłam na koncercie. Super rzadko mi się to zdarza więc jest to coś Big.
Ekipa sprzed kilku miesięcy tym razem odrobinę bardziej planowana.
Zajebiste uczucie, chodzić na koncerty gdzie widownia to 16+ i siedzą przy pustych stolikach bo piwa w klubie im nikt nie sprzeda. ;) Myślę, że to najlepszy sposób na odjęcie sobie kilku lat w samopoczuciu, serio. Ostatecznie ja, to akurat mogłabym sobie coś dodać, bo standardowo musiałam pokazywać dowód przy barze...
Kumpela mówi wtedy 'zawsze lepiej w tę stronę, ja nie miałam 18 lat, a wpuszczali mnie na imprezy 21+. Zawsze wyglądałam jak stara krowa...'

Muzyka zawsze podwyższała u mnie produkcję endorfin, jednak nigdy nie wygra z medycyną. A tutaj suprice! Kiedy już zupełnie zapomniałam, że moje prawo wykonywania zawodu leży w szufladzie i w zasadzie to 'ja coś umiem', ktoś, gdzieś postanowił mi o tym przypomnieć.

W każdym szanującym się klubie wypada napompować się piwem i latać do toalety co 5 minut. Wcale nie byłam lepsza i kiedy kolejny raz z szumem w uszach ustawiłam się w 5 kilometrowej kolejce raczej nie oczekiwałam w takim miejscu medycznych przeżyć.

Ja (zajebiście uprzejma, bo przecież wcale nie mam pilnej potrzeby): Helloł, jest tam kto? Spoooora kolejka się robi!
Głos zza drzwi: Tutaj raczej szybko nie skorzystasz. Eeee... Krwawię.

Zadziwiające jak szybko z człowieka ulatują procenty i robi się jasny umysł! Prędkość światła normalnie.

Ja: Mogę wejść?
Ona: No jak masz... może plaster? To jasne.

Plaster może i bym miała, a nawet całą apteczkę w torbie, ale kilka miesięcy wstecz, kiedy pamiętałam jeszcze, że skończyłam medyczne studia...
Wchodzę i widzę ubeczaną laskę, wszędzie walają się jakieś pokrwawione chusteczki, a ona siedzi na mokrej podłodze i trzyma się za skroń. Trzeźwość umysłu (mojego) 200%.

Ja: Pokaż co się stało, pomogę Ci, jestem... pielęgniarką.

Szkoda, że takich wywiadów z pacjentami nie przeprowadzałam na studiach, na bank dostałabym piątkę. Pogo, kolano kolegi na jej czole, mama która będzie na nią wrzeszczała i w ogóle to life is sucks.
Oceniłam, opatrzyłam (jak mogłam) , powiedziałam co wiedziałam. Nie było to poważne, więc historia z happy endem.


A potem wracam do swojego życia i wali mnie w łeb myśl.
Przeznaczenia nie oszukasz - medycyna znajdzie Cię wszędzie.


czwartek, 21 marca 2013

Niemożliwe?

Telefon drże ryja cały dzień.
- Wszystkiego najlepszego K.! Zdrowia, kasy i spełniania niemożliwych marzeń.
- Ja nie mam niemożliwych marzeń.
- Eee, co Ty pieprzysz. A nie chciałabyś zamieszkać np. w Kalifornii ?
- No chciałabym i to zrobię, co w tym niemożliwego?

Wszystko jest po coś i wszystko jest dla czegoś.

Gdyby nie pewien facet nigdy nie wyprowadziłabym się na studia do innego miasta, nie poznałabym dwóch dziewuch i nigdy nie poczułabym, że to moje miejsce. Potem rozjechał mnie czas Love will tear us apart, czyli beznadziejne chwile deptania po sobie by po prawie 4 latach spakować plecak i nigdy nie wrócić. To nie były zdechłe motyle w brzuchu które można reanimować. Było ciężko, cholernie i to też było po COŚ, i nadal dla czegoś byli ze mną ludzie.

Nagle siedzę nad Wisłą i mówię 'choć spróbujemy z medycyną', 'no dobra, skoro Ty mówisz, że się uda'. A ja nie mam pojęcia czy się uda i obie wierzymy, że ta druga lepiej wie co robi. Więc i Ty jesteś. A na koniec, chociaż wcale nie ostatni jesteś Ty - M.. Niezmienne podnosisz moja poranioną dupę i sklejasz do kupy, no i chcesz jechać ze mną do Kenii. Fajny z Ciebie facet.



Dzisiaj znów nie było słońca, więc i mnie znudziło się pakowanie myślami 'uśmiechnij ryja, bo wiosna'. Jeśli nie masz na coś wpływu zaakceptuj to, i to tyczy się wszystkiego.
Więc tak sobie tylko myślę, że dzięki. Za Was.

poniedziałek, 11 marca 2013

Wielka faza.

Dawno dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma dolinami bla bla bla żyłam sobie ja i postanowiłam, że chcę tatuaż. To było strasznie dawno temu, a kasy zawsze brakowało, okazji, dobrej konstelacji gwiazd i całej reszty. Potem, już nie wiem dokładnie skąd, pojawiło się widmo 'z tatuażem nie pozwolą Ci jechać na misje. Zanim pozwalają jechać robią profil psychologiczny, a taka wytatuowana to sama rozumiesz...' No jakoś nie rozumiem, ale spoko. Trzymałam się tego idiotycznie długo i rzeczywiście nie robiłam - a chciałam i to jak!

Czasy się zmieniły, dorosłam, zestarzałam się i w ogóle, więc tatuaż będzie. Za chwilę.

We łbie mam już wakacje. To te kilka promieni słonecznych zaplątanych gdzieś w codziennym zachmurzonym syfie. Czujesz to? Jak tak dalej pójdzie to otworzę sezon wspinaczki w skałach!

Źle się dzieje. Gdzie się podziała wielka deprecha i cała reszta?


Wiosna idzie... (czas przestać rzucać mięsem)

poniedziałek, 25 lutego 2013

Jaram się!

Jestem tylko babą, wiec zmiany nastrojów to moja pasja.
Zaraz po chirurgii, Afryce i wspinaczce. Ostatnio były dni z serii 'jest chujowo, ale stabilnie', a może nawet stabilnie nie było... ale dziś jest dobry dzień. Taki, że chce go tutaj zostawić, by każdy kto tu wlezie zabrał sobie kawałek, czy ile tam potrzebuje. Nie obiecam sobie, że już więcej takich dni nie będzie, chujowo było wczoraj i pewnie będzie pojutrze, ale dziś jest fajnie i jaram się.

Skaleczyłam się mocno i od tygodnia paraduję z plastrem w różowe kotki udające doktorów - zajebiste naprawdę (nie żebym była jakąś super fanką różowego, Boże broń, ale plaster fajny, Ikea poleca). Na dodatek znalazłam COŚ co makes me happy i rozdaję to wszystkim. Naczytałam się już tyle książek i artykułów o Lekarzach bez Granic, misjach i wolontariatach zagranicznych, że albo zacznę pisać własne, albo nie mam co czytać. I oto z nieba, a w sumie z Afganistanu spada mi spotkanie z doktorem Stanisławem Górskim. Pójdę i będę się jarać!

Ale to nie koniec, po tygodniach konwulsji nad arkuszem maturalnym z chemii dzisiaj dał się zaliczyć na upragnione 84%.  A ok. 84% tu, 87% tam, to jest TO.


Zostało jeszcze 79 dni do matury, jaram się!

czwartek, 21 lutego 2013

Jak Yoko Ono bez Lenona.

Od wielu tygodni dopingowałam pewnego chłopaka. Nie znam go, znalazł się w moim życiu zupełnie przypadkowo. Kiedy zarejestrowałam się jako dawca szpiku polubiłam na fejbsuku wiele fundacji o tej tematyce, na jednej z nich znalazłam Nikodema. Zdiagnozowali u niego ostrą białaczkę szpikową, w październiku przeszedł przeszczep, wielu ludzi mu gorąco kibicowało - w tym ja. Od kilku tygodni był w śpiączce, z grzybiczym zapaleniem mózgu, tydzień temu dołączyło się zapalenie płuc. Miał 20 lat, 15 godzin temu napisali, że umarł...
Nigdy bym go nie poznała,ale codziennie zaczynałam dzień od przeczytania wiadomości czy jego stan zdrowia się polepszył, jeśli tak było tak płynnie nasuwała się myśl 'to będzie dobry dzień'. Trzeba chwytać się 'małych dobrych'.

Ludzie umierają, a ja przejmuję się niczym...

Stoję w miejscu, kalendarz zrzuca kartki, a mnie się zdaję, że zupełnie mnie to nie dotyczy. Czuję się jak skończony rozdział, jak Yoko Ono bez Lenona, jak ja... bez sensu. Nie chcę o tym gadać, a o niczym innym nie potrafię.

Strasznie dawno pierwszy raz coś tutaj napisałam, wtedy też był 'koniec świata'.
Jak łatwo jest przestawiać terminy końca świata.
Czy istnieje coś, co rzeczywiście skończy Nasz/mój/Twój świat?


sobota, 26 stycznia 2013

Mów mi Kot.

Kot naprawdę kradnie serce, ale ja to jestem jak prostytutka w tej kwestii – moje serce rozkradają wszystkie malutkie i biedna zwierzątka - więc to żaden wyczyn. Skoro żaden wyczyn, to aż dziwne, że półtora roku zajęło mi namawianie M. na drugiego odratowanego zwierza w domu. Na szczęście moje tryliony proszących godzin nie poszły na marne!

Wrocław pewnie znasz, ale już położony jakieś 40 kilometrów od niego Żmigród niekoniecznie. Dobra, nic nie mów, bo ja wiem. Ale to była wielka irracjonalna potrzeba uratowania akurat TEGO kotka. Koniec i kropka. Jako podkład muzyczny do tego akapitu pasuje 'Być kobietą, być kobietą'...

Na moje szczęście znalazł się dobry powód by jechać do Wrocławia. Dopóki M. był praktykantem z umową na zlecenie,  w tej swoje arcy super Korpo nikogo nie interesowało, że do tej pory nie doniósł dyplomu potwierdzającego ukończenie studiów. Ale teraz jest poważnym Konsultantem z ubezpieczeniem zdrowotnym obejmującym jego (ewentualną) żonę i dzieci, dlatego wszyscy każą nam brać ślub. Jasne, już lecę.

Po kocie pojechaliśmy, dostaliśmy milion zapewnień jaka to nie jest zdrowa/kochana/zadbana i rozpoczęliśmy strasznie dorosłe życie w czwórkę.
Ja się na kotach nie znam, nasz pierwszy był moim absolutnie pierwszym, cały czas się uczę, poznaję i zaskakuję ich naturą, i myślę, że są naprawdę fajne. Znam się natomiast, jak to baba, a może (nie)doszła pielęgniarka na higienie i odstępstwach od nich. A może to coś na kształt babskiej intuicji? 
Jak mówię, ja się nie znam, ale wychodzę z założenia, że zdrowy kot się np. nie drapie bo nie ma takiej potrzeby, bo... jest zdrowy.Ten tymczasem, drapał się na potęgę. Koniec historii jest taki, że wzięliśmy kociaka super chorego, którego baba chciała się zwyczajnie pozbyć. Zatem obietnica 'uratujmy jakiegoś zwierzaka' okazała się bardziej prawdziwa niż sądziliśmy. Od teraz, w domu, mamy parytety.

To jest Safi - zarobaczona kupka nieszczęścia, która skradła mi serce.

 
I Bisou, którego ojcem musiał być jakiś lampart! ;)


Jakiś super mądry tekst na koniec by się przydał. Można by walnąć coś na kształt 'ratujcie zwierzęta, one też mają dusze' bla bla bla. A może po prostu bądźmy bardziej odpowiedzialni?





poniedziałek, 14 stycznia 2013

Weltshmerz przyjacielem wszystkich.

Mam taki sobie defekt. Lubię zaczynać od symbolicznej nowej godziny, nowego dnia, tygodnia, miesiąca, roku. Mam nowy rok 2013 i mam oczekiwania. Zdarzyło mi się kilka miesięcy temu skończyć studia, od tego czasu rozpoczęłam i z wielkim hukiem zakończyłam pracę oraz lepiej lub mniej przygotowuję się do legendarnego maturalnego maja. Jak mi idzie? Nie porywam się na ocenę tego. Jak na niecierpliwą babkę z krwi i kości przystało miewam wątpliwości, miewam też brak chęci, ale i eksplozje wiary, że się uda. Znasz to przeczucie, że będzie dobrze? No czasami nas dopada – mam je teraz, złapałam i zamknęłam w lodówce, stamtąd nie ucieknie, rzadko tam zaglądam.

Myśl jest prosta, to nie będzie kiepski rok - nadrobiłam gigantycznie zaległości w książkach, filmach i całej reszcie dupereli. Woow, okazuję się, że mam kupę zaniedbanych znajomości. Wróciłam do wspinaczki, zapisałam się na basen i przygarnęłam drugiego kota. Całkiem fajnie, nie? A to dopiero początek.

Mam w dupie dlaczego robimy pewne rzeczy, czemu decydujemy się na jakieś tam rozwiązania. Ja nie chcę być staruchą na bujanym fotelu z jedyną myślą w głowie 'czemu tak przeżyła życie?'.

Ja mam plan. Wiele planów. I żaden finisz nie jest zły. Bądźmy egoistami - róbmy coś dla siebie, popełniajmy błędy. Co się z nami porobiło, nikt nie wie w którą stronę chce iść? Wszyscy pieprzą o wszechogarniającym zwątpieniu, złych decyzjach i nieodpowiednich drogach - super - Weltshmerz przyjacielem wszystkich. Ja w to nie idę. I chociaż wyśmiewam swoje plany systematycznie co jakiś czas, to ja to zrobię. Hej, Ty też zrób, wszystko jedno z jakiego powodu, ale zrób. Na koniec poleci frazes - życie na prawdę jest jedno. Bye!


Człowieku, co byś zrobił gdybyś się nie bał?