Plan zakłada powrót do codziennego
biegania.
Nigdy nie znalazłam nic
skuteczniejszego do wywalania z głowy tony bzdur niż wysiłek
fizyczny. No więc idę, park niedaleko to można pohasać. I
co widzę, same babki biegają!
Co się stało z facetami, spoconymi,
biegającymi stadami w tych swoich seksi dresach?
Gdzie oni są, ja się pytam? Jak
mieszkałam niedaleko Wisły to widywałam ich tony, czyżby nie
lubili biegać w parkach?
Bieganie pozbawiło mnie kilku
'kilogramów', tu i ówdzie. Grunt, że głowa lżejsza. Szkoda
tylko, że za chwilę znowu zabronią mi oddawać krew bo nie będzie
już magicznych 50kilogramów na wadze. Jak już łeb czysty to
należało dokończyć pewne sprawy.
Byłam w Gabinecie. Zabrać swoje
rzeczy i w sumie ostatni raz rzucić okiem na to wszystko, szkoda...
Bardzo się gimnastykowałam żeby żadnego mojego pacjenta nie
spotkać, niestety nie udało się:
Pacjentka: O, K.! Dawno Cię
nie widziałam, co Ty na korytarzu zamiast w gabinecie?
Ja: Eeee... wie Pani, dzisiaj
w eeee.... prywatnej sprawie...
Pacjentka: Mhm... rozumiem, w
takim razie życzę Ci powodzenia i dziękuję za opiekę.
Ja: Dziękuję. Dużo
zdrowia, do widzenia.
I znowu udaję, że mnie to nie rusza,
a rusza.
Na koncie bankowym zostało jeszcze coś
z ostatniej Gabinetowej wypłaty. Czyszczę je do zera i wszystko
wysyłam na Dzielnego
Dwulatka. Leczą Go w moim znienawidzonym Uniwersyteckim Szpitalu
Dziecięcym na Prokocimiu - jaki ten świat mały.
Codziennie próbuję pokochać chemię
- w końcu to od niej zależy moje przyszłe studiowanie. Jak
nieprzerwanie mocno zazdroszczę ludziom którzy wszystko z niej
rozumieją i cały materiał mają w małym palcu, serio, chyba Was
wszystkich nienawidzę. Boję się, że się nie dogadamy, myślę
nawet, że z tej chemii niezła franca jest, a wracanie do
maturalnego sposobu nauki pod klucz przyprawia mnie o mdłości.
Ale... grunt, że codziennie do przodu!