Mam taki sobie defekt. Lubię zaczynać
od symbolicznej nowej godziny, nowego dnia, tygodnia, miesiąca,
roku. Mam nowy rok 2013 i mam oczekiwania. Zdarzyło mi się kilka miesięcy temu
skończyć studia, od tego czasu rozpoczęłam i z wielkim hukiem
zakończyłam pracę oraz lepiej lub mniej przygotowuję się do
legendarnego maturalnego maja. Jak mi idzie? Nie porywam się na ocenę tego.
Jak na niecierpliwą babkę z krwi i kości przystało miewam wątpliwości, miewam też brak
chęci, ale i eksplozje wiary, że się uda. Znasz to przeczucie, że
będzie dobrze? No czasami nas dopada – mam je teraz, złapałam i
zamknęłam w lodówce, stamtąd nie ucieknie, rzadko tam zaglądam.
Myśl jest prosta, to nie będzie kiepski rok - nadrobiłam gigantycznie zaległości w książkach, filmach i całej reszcie dupereli. Woow, okazuję się, że mam kupę zaniedbanych znajomości. Wróciłam do wspinaczki, zapisałam się na basen i przygarnęłam drugiego kota. Całkiem fajnie, nie? A to dopiero początek.
Mam w dupie dlaczego robimy pewne
rzeczy, czemu decydujemy się na jakieś tam rozwiązania. Ja nie chcę
być staruchą na bujanym fotelu z jedyną myślą w głowie 'czemu tak przeżyła życie?'.
Ja mam plan. Wiele planów. I żaden finisz nie jest zły. Bądźmy egoistami - róbmy coś dla siebie, popełniajmy błędy. Co się z nami porobiło, nikt nie wie w którą stronę chce iść? Wszyscy pieprzą o wszechogarniającym zwątpieniu, złych decyzjach i nieodpowiednich drogach - super - Weltshmerz przyjacielem wszystkich. Ja w to nie idę. I chociaż wyśmiewam swoje plany systematycznie co jakiś czas, to ja to zrobię. Hej, Ty też zrób, wszystko jedno z jakiego powodu, ale zrób. Na koniec poleci frazes - życie na prawdę jest jedno. Bye!
Człowieku, co byś zrobił gdybyś się
nie bał?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz