Jestem tylko babą, wiec zmiany nastrojów to moja pasja.
Zaraz po chirurgii, Afryce i wspinaczce. Ostatnio były dni z serii 'jest chujowo, ale stabilnie', a może nawet stabilnie nie było... ale dziś jest dobry dzień. Taki, że chce go tutaj zostawić, by każdy kto tu wlezie zabrał sobie kawałek, czy ile tam potrzebuje. Nie obiecam sobie, że już więcej takich dni nie będzie, chujowo było wczoraj i pewnie będzie pojutrze, ale dziś jest fajnie i jaram się.
Skaleczyłam się mocno i od tygodnia paraduję z plastrem w różowe kotki udające doktorów - zajebiste naprawdę (nie żebym była jakąś super fanką różowego, Boże broń, ale plaster fajny, Ikea poleca). Na dodatek znalazłam COŚ co makes me happy i rozdaję to wszystkim. Naczytałam się już tyle książek i artykułów o Lekarzach bez Granic, misjach i wolontariatach zagranicznych, że albo zacznę pisać własne, albo nie mam co czytać. I oto z nieba, a w sumie z Afganistanu spada mi spotkanie z doktorem Stanisławem Górskim. Pójdę i będę się jarać!
Ale to nie koniec, po tygodniach konwulsji nad arkuszem maturalnym z
chemii dzisiaj dał się zaliczyć na upragnione 84%. A ok. 84% tu, 87%
tam, to jest TO.
Zostało jeszcze 79 dni do matury, jaram się!
poniedziałek, 25 lutego 2013
czwartek, 21 lutego 2013
Jak Yoko Ono bez Lenona.
Od wielu tygodni dopingowałam
pewnego chłopaka. Nie znam go, znalazł się w moim życiu zupełnie
przypadkowo. Kiedy zarejestrowałam się jako dawca szpiku polubiłam
na fejbsuku wiele fundacji o tej tematyce, na jednej z nich znalazłam
Nikodema. Zdiagnozowali u niego ostrą białaczkę szpikową, w
październiku przeszedł przeszczep, wielu ludzi mu gorąco
kibicowało - w tym ja. Od kilku tygodni był w śpiączce, z
grzybiczym zapaleniem mózgu, tydzień temu dołączyło się
zapalenie płuc. Miał 20 lat, 15 godzin temu napisali, że umarł...
Nigdy bym go nie poznała,ale
codziennie zaczynałam dzień od przeczytania wiadomości czy jego
stan zdrowia się polepszył, jeśli tak było tak płynnie nasuwała
się myśl 'to będzie dobry dzień'. Trzeba chwytać się 'małych
dobrych'.
Ludzie umierają, a ja przejmuję się niczym...
Stoję w miejscu, kalendarz zrzuca
kartki, a mnie się zdaję, że zupełnie mnie to nie dotyczy. Czuję
się jak skończony rozdział, jak Yoko Ono bez Lenona, jak ja... bez
sensu. Nie chcę o tym gadać, a o niczym innym nie potrafię.
Strasznie dawno pierwszy raz coś tutaj
napisałam, wtedy też był 'koniec świata'.
Jak łatwo jest przestawiać terminy
końca świata.
Czy istnieje coś, co rzeczywiście
skończy Nasz/mój/Twój świat?
Subskrybuj:
Posty (Atom)