sobota, 26 stycznia 2013

Mów mi Kot.

Kot naprawdę kradnie serce, ale ja to jestem jak prostytutka w tej kwestii – moje serce rozkradają wszystkie malutkie i biedna zwierzątka - więc to żaden wyczyn. Skoro żaden wyczyn, to aż dziwne, że półtora roku zajęło mi namawianie M. na drugiego odratowanego zwierza w domu. Na szczęście moje tryliony proszących godzin nie poszły na marne!

Wrocław pewnie znasz, ale już położony jakieś 40 kilometrów od niego Żmigród niekoniecznie. Dobra, nic nie mów, bo ja wiem. Ale to była wielka irracjonalna potrzeba uratowania akurat TEGO kotka. Koniec i kropka. Jako podkład muzyczny do tego akapitu pasuje 'Być kobietą, być kobietą'...

Na moje szczęście znalazł się dobry powód by jechać do Wrocławia. Dopóki M. był praktykantem z umową na zlecenie,  w tej swoje arcy super Korpo nikogo nie interesowało, że do tej pory nie doniósł dyplomu potwierdzającego ukończenie studiów. Ale teraz jest poważnym Konsultantem z ubezpieczeniem zdrowotnym obejmującym jego (ewentualną) żonę i dzieci, dlatego wszyscy każą nam brać ślub. Jasne, już lecę.

Po kocie pojechaliśmy, dostaliśmy milion zapewnień jaka to nie jest zdrowa/kochana/zadbana i rozpoczęliśmy strasznie dorosłe życie w czwórkę.
Ja się na kotach nie znam, nasz pierwszy był moim absolutnie pierwszym, cały czas się uczę, poznaję i zaskakuję ich naturą, i myślę, że są naprawdę fajne. Znam się natomiast, jak to baba, a może (nie)doszła pielęgniarka na higienie i odstępstwach od nich. A może to coś na kształt babskiej intuicji? 
Jak mówię, ja się nie znam, ale wychodzę z założenia, że zdrowy kot się np. nie drapie bo nie ma takiej potrzeby, bo... jest zdrowy.Ten tymczasem, drapał się na potęgę. Koniec historii jest taki, że wzięliśmy kociaka super chorego, którego baba chciała się zwyczajnie pozbyć. Zatem obietnica 'uratujmy jakiegoś zwierzaka' okazała się bardziej prawdziwa niż sądziliśmy. Od teraz, w domu, mamy parytety.

To jest Safi - zarobaczona kupka nieszczęścia, która skradła mi serce.

 
I Bisou, którego ojcem musiał być jakiś lampart! ;)


Jakiś super mądry tekst na koniec by się przydał. Można by walnąć coś na kształt 'ratujcie zwierzęta, one też mają dusze' bla bla bla. A może po prostu bądźmy bardziej odpowiedzialni?





poniedziałek, 14 stycznia 2013

Weltshmerz przyjacielem wszystkich.

Mam taki sobie defekt. Lubię zaczynać od symbolicznej nowej godziny, nowego dnia, tygodnia, miesiąca, roku. Mam nowy rok 2013 i mam oczekiwania. Zdarzyło mi się kilka miesięcy temu skończyć studia, od tego czasu rozpoczęłam i z wielkim hukiem zakończyłam pracę oraz lepiej lub mniej przygotowuję się do legendarnego maturalnego maja. Jak mi idzie? Nie porywam się na ocenę tego. Jak na niecierpliwą babkę z krwi i kości przystało miewam wątpliwości, miewam też brak chęci, ale i eksplozje wiary, że się uda. Znasz to przeczucie, że będzie dobrze? No czasami nas dopada – mam je teraz, złapałam i zamknęłam w lodówce, stamtąd nie ucieknie, rzadko tam zaglądam.

Myśl jest prosta, to nie będzie kiepski rok - nadrobiłam gigantycznie zaległości w książkach, filmach i całej reszcie dupereli. Woow, okazuję się, że mam kupę zaniedbanych znajomości. Wróciłam do wspinaczki, zapisałam się na basen i przygarnęłam drugiego kota. Całkiem fajnie, nie? A to dopiero początek.

Mam w dupie dlaczego robimy pewne rzeczy, czemu decydujemy się na jakieś tam rozwiązania. Ja nie chcę być staruchą na bujanym fotelu z jedyną myślą w głowie 'czemu tak przeżyła życie?'.

Ja mam plan. Wiele planów. I żaden finisz nie jest zły. Bądźmy egoistami - róbmy coś dla siebie, popełniajmy błędy. Co się z nami porobiło, nikt nie wie w którą stronę chce iść? Wszyscy pieprzą o wszechogarniającym zwątpieniu, złych decyzjach i nieodpowiednich drogach - super - Weltshmerz przyjacielem wszystkich. Ja w to nie idę. I chociaż wyśmiewam swoje plany systematycznie co jakiś czas, to ja to zrobię. Hej, Ty też zrób, wszystko jedno z jakiego powodu, ale zrób. Na koniec poleci frazes - życie na prawdę jest jedno. Bye!


Człowieku, co byś zrobił gdybyś się nie bał?